Paru weteranów LARP'a postanowiło potrenować walkę mieczem i przy okazji owe wypróbować. Trzech nieustraszonych wyruszyło w tereny o jakich zwykły śmiertelnik woli nawet nie myśleć.
Po sekundzie od przybycia do celu bez zbędnych ceregieli moja skromna osoba i pewien org rzucili się na siebie z pieśnią na ustach i orężem w dłoniach oraz rządzą mordu, bólu i krwi, które, jak się niebawem okaże zostaną zaspokojone w 120%...
Po zażartych 40 - 45 sekundach walki oręż nie wytrzymał zapałów walczących i został w dużej mierze zniszczony (co nie znaczy całkowicie).
Ja oraz miecz mieliśmy dość jak na razie więc usiadłem z boku obserwując walkę, co prawda nie tak brutalną jak moja, ale zawsze walkę. A ona była szybka tak, że człowiek mrugnął i musiał pogodzić się z myślą, żę przeoczył 5 - siosowego kombosa. Przy jednym z kombosów rozległ się krzyk. AjBot z twarzą rozwścieczonego byka, ktorego nie chcialeś spotkać w ciemnej alejce... Ba! Wcale nie chcialeś spotkać. Po szybkich oględzinach zostało zdiagnozowane iż pan AjBot dostał końcem zmasakrowanego miecza tóż nad okiem.
Czy mimo ran nasi... pardon, wasi bohaterowie poddali sie? Czy mino chłodu krwi i potu mieli dość?
Ależ nie! postanowili powalczyć 2vs1. Jaśniej Kamson & AjBot VS Sly.
Skutki? Walka pośrodku bagna w pół mroku... Org wpędził w końcu ich w końcu po środek bagna i postanowił ratować swoje życie ucieczką. W skutek odniesionych ran, adrenaliny, wściekłości i Bóg wie jeszcze czego rzuciłem się w pościg za Sly'em.
Zatrzymał się dopier na mniej więcej 2 metrowym wzniesieniu, skrecil w prawo w prost na chałdy piachu mając nadzieje, że mnie to zniecheci.
Mylił się.
Związałem go walką, jednak przeciwnik u góry ma przewagę zacząłęm się cofać. W momencie, którym utracił bonus jaki dawała mu wysokość pchnąl mnie mieczem. Ów miecz minął moje serce o jakieś 10cm, świsnął przeraźliwie obok mego korpusu. Zwęszaąc okazję przytrzymałem miecz nieprzyjaciela pod pachą jednocześnie łapiąc go za ostrze. Bez możliwości ruchu mieczem Sly nie miał szans na obronę więc i ja poratowałem się pchnięciem prosto w serce...
Niestety efekt był ten sam jak w moim przypadku.
Staliśmy tak przez chwilęw śmiertelnym uścisku w oczach orga było wyraźnie widać przerażenie, które po chwili zmieniło się w złośliwy uśmieszek przypominjący grymas. Sle puścił mój miecz i otwartą dłonią pchnąl mnie do tyłu.
Z daleka było słychać krzyk "Kamson! Uważąj!", ale było już za poźno.
Spadałem plecami w dól w otchłań.
Uderzyłem o coś twardego.
2 metry nade mną stał Sly. Obok z dośc poważną miną (która oznaczała "ale ty masz ku*wa szczęście, że że żyjesz!) czaił się AjBot. Czający się odetchnął:
-Uff... Już myślałem, że sobie nogę złamałeś.
Wspólnie ustaliliśmy, że na dziś starczy ćwiczeń.
Oczywiście apeluje do uczestników "ćwiczeń" o zamieszczenie swojej wersji wydarzeń.