Postanowiłem podsumować ostatnie lata naszego larpowania, tak co by nie zapomnieć, bo i już ciężko informację zebrać. To nie jest wspomnienie, podsumowanie Wirusa, tu jest tylko historia LARPów o wirusie napisze Sly, te teksty mam nadzieję będą się uzupełniały. Zapraszam do czytania i uzupełniania części pierwszej. Zainspirował mnie do spisania tego Solar, z którym kilka dni temu dość długą dyskusję na ten temat przeprowadziłem.
Zaczęło się to wszystko we Wrześniu/ Październiku 2006 roku. Dokładnej daty chyba nikt nie pamięta, na pewno było wtedy chłodno, a ciemności zapadały około osiemnastej.
Pierwszy LARP, albo raczej drama, to
Kontener. Bardzo prosty scenariusz z ładnie, według mnie wplecionym wątkiem wirusowym. Nie pamiętam jak to się stało, że postanowiłem go zrobić, pamiętam jak namawiałem poszczególne osoby. Owych osób było jedenaście. Niby walczyłem o zorganizowanie dziesięciu ale jakoś tak wyszło, że przyjechało osób jedenaście. Tym ostatnim został Igor, który pomagał prowadzić grę. Pierwszy lampowy skład wyglądał tak.
Sly -tego namawiać nie trzeba było,
Galax -pamiętam jak ciekawie w worku na śmieci wyglądał,
Dybel - zawiązane oczy, biegł przez las i żadnego drzewa nie spotkał,
Siergiej - jeszcze bez smerfetkowego owłosienia,
Igor - jeszcze ze smerfetkowym owłosieniem,
Rockstonel - z czapeczką rasta,
Rudy –mało znany, duży osobnik,
Wiśnia - wtedy jeszcze dość cichy,
Ajbot - chętny choć chyba nie wiedział na co jedzie,
Kamson - cichy i dopasowany do roli oraz Orzech – o którym nic powiedzieć nie umiem, może poza tym, że już wtedy miał swój słynny lampowy strój czyli dżinsy i fajna koszula. Całą grupę spotkałem w autobusie, gdzie mocno gadając zdenerwowali panią starszą co to myśli swych od tych hałasów nie słyszała. Pamiętam, jak pomyślałem wtedy, że jeśli to powtórzymy to jakoś inaczej ten dojazd załatwić trzeba będzie – bo jeden autobus dla tej grupy wydał mi się za ciasny.
Dojechaliśmy na miejsce, szybka odprawa, klimatyczny marsz i ucieczka przed harcerzami, albo raczej zuchami, jacyś tacy nie duzi się wydawali i zaczęła się gra. Chwilę przed pamiętne wydarzenie, imć Dybel spointował między drzewami z zawiązanymi oczami. To było niesamowite i liczę, że kiedyś zgodzi się na powtórkę. Przez ponad godzinę w atmosferze "ale o co tu chodzi" wyśmienicie się bawiliśmy. W grze pojawiły się przeróżne postacie, był rasta był „warga sromowa czegoś tam” i jeszcze kilka których nie zarejestrowałem.
Pierwszy zgodnie z przepowiednią zginął Sly. Przetrwał Dybel i los go pokarał, więcej w larpach nie zagrał. Cudem się udało bo graczy trzeba było napędzać, ciągle kogoś brakowało, te 10 osób grających to był wyczyn. Na koniec po raz pierwszy stanęliśmy na przystanku w stronę Warszawy i przy świetle latarni snuliśmy plany.
Spodobało się i padła decyzja robimy coś dalej.
Kolejny LARP otrzymał termin, 29 kwietnia 2007. Nie wiem czy od poprzedniego rok minął, wydaje mi się, że nie, mogę się mylić. Pobocznie był to okres kiedy świat wirusa ładnie się ukształtował, powstało nowe forum – które notabene trwa do dziś. Podczas organizacji tego larpa po raz pierwszy padło określenie Vircon, czyli coś na kształt konwentu związanego z wirusem. Niestety do tej pory nie daliśmy rady zrobić prawdziwego konwentu. Zapraszam do przeczytania archiwalnego wątku związanego z zapisami na tamto wydarzenie:
Zapisy.
a tutaj poczytacie o wrażeniach, warto to przeczytać jeszcze raz.
OpiniePoza tym, na forum ciągle istnieją działy Wewnętrznych i Zewnętrznych w których to podzieleni na grupy gracze mogli szykować się do najbliższej gry. Tak, były grupy, łatwo się domyślić jakie. Zewnętrzni i Wewnętrzni. Kwietniowy LARP długo się zaczynał. Było rano, ja ze Sly’em, Wasilem i Rychem drałowaliśmy po Wesołowskim lesie ustalając co i jak. Z tego co pamiętam, gro założeń fabularnych zapadło przed samą grą. Tak to z nami było, zawsze spontanicznie, takie burze mózgów najlepiej działały. Pamiętam siedzenie na wrzosowisku, spisywanie pomysłów, powtarzanie co w którym momencie robimy, rozkładanie rekwizytów w tym potykaczy (ktoś pamięta ową genialną bombę co się ją z nory jakiegoś paskudztwa wyciągało? Dziś moja bogata wyobraźnia serwuje mi wyciągnięcie owej miny w otoczeniu wojennych huków, kilka osób wtedy zginęło, hm widzę, że ktoś kończynę stracił). I wreszcie zmęczeni doczekaliśmy chwili gdy pojawili się gracze. Bardzo zmęczeni, to wymaga podkreślenia. Przeszliśmy ze Sly’em trasę larpa kilkukrotnie, nogi mi się głębiej w podwoziu zakotwiczyły ale z drugiej strony to był dopiero początek. Kolejne larpy momentami zaczynały przypominać organizacyjne pielgrzymki.
Gracze jechali trochę razem trochę osobno, mieli się pojawić na dwóch różnych przystankach, osobno zewnętrzni, osobno wewnętrzni. Cała gra planowana była jako swoisty wyścig dwóch grup, kto pierwszy dotrze do wyznaczonego punktu. Gracze byli w większości ci sami co w kontenerze, ale doszło i kilka osób nowych. Dorota, Iza, Karolina – siostra naszego Solara oraz Awer – przyszły weteran. Wszyscy nowi trafili do Zewnętrznych, większość starych została Wewnętrznymi. Co tam się w trakcie działo ciężko mówić. Szedłem z Zewnętrznymi i z perspektywy czasu widzę jakie ogromne postępy w jakości gry poczyniliście. Ale tamten LARP to początek szlifowania.
Ach nie wspomniałem o czymś ważnym, wprowadziliśmy w tamtym czasie mechanikę strzałów na sucho. Każdy kto miał broń mógł strzelać krzycząc wartość liczbową oznaczającą obrażenia. To było fajne, naprawdę mi się podobało i nie rozumiem czemu tego nie powtórzyliśmy. Zachwyt w orgach wzbudził wtedy oddział ogrodników, to jak szli przez las, jak słuchali rozkazów, jak mi wyleźli z krzaków tak nagle i z głupia franc. Grali fajnie. A potem doszło do strzelaniny. Wielka rozróba na krzyki. I też było fajnie, nie wiem jak wy to wspominacie, ale mam wrażenie, że było tam więcej ciekawych scen walki niż potem nam się z prawdziwymi mieczami trafiło. Widzę wyraźnie Wiśnię, który złapał Ajbota i z pistoletem przy jego głowie cicho czekał na rozwój wypadków, widzę Kamsona bodajże z Orzechem kręcących się wokół dwóch drzew, wreszcie Siergieja w mocno medykowym wydaniu. Medykiem zresztą był też i Wiśnia, obaj działali pięknie…te narzędzia, zaciskanie ran – była tam krew? Czy to znowu moja wyobraźnia?.
Koniecznie też trzeba przypomnieć pierwsze npc’owe role orgów. Sly odegrał szalonego żołnierza co to miał postraszyć grupę wewnętrznych a ja równie szalonego staruszka co chciał do strzelaniny doprowadzić. O dziwo zgodnie z tradycją Sly pomimo, że nie szkodził szybko zginął, ja głośny, strzelający i klnący przeżyłem. Do momentu wprowadzenia tych postaci, najbardziej baliśmy się czy uda nam się zsynchronizować obie grupy. Udało się. Spotkały się tam gdzie powinny. Cud.
I szybko jeszcze powiem jak się to skończyło. Leibnitz, czyli Wasil długo czekał na przybycie którejś z drużyn, przybyły obie, niekompletne, przetrzebione – zmarłych zastępowały maszerujące korpusy (sterowane przez nanity). Cele były różne. Ktoś miał rozmawiać, ktoś mordować, ale chyba nikt o tym nie pamiętał. Pozostała tylko opcja –Bić Ociec? Wyszło, że bić. Tylko, że się nie udało. Ostatni, którzy jeszcze żyli (kto doszedł do podnóża tej górki płaczu, pełnej nanitów??) szybko ulegli przewadze liczebnej martwiaków.
Pewnym zaskoczeniem było nagłe wyskoczenie dziewczyn i Awera, którzy zdołali zwędzić Leibnitzowi magiczny kuferek z nanitami i uciec w las. Tak uciekli, iż miałem wrażenie, że nie wrócą. Chyba wrócili, a może do domu pojechali? Nie pamiętam.
Na koniec w drodze powrotnej, kiedy już się powolutku ściemniało, Rudy zaproponował sparing, znaczy zdobywanie bunkra z krzykami strzałów na ustach –do realizacji tego pomysłu nigdy nie doszło. LARP był udany, niewyważony i teraz byłby inny, ale fabułę już jakąś miał. Do tego owa fabuła stała się kanwą dalszych wydarzeń larpowych. Swoją drogą był to początek ostrej ingerencji w świat wirusa, bo larpy ów świat zmieniły a przynajmniej wyobrażenie wirusowej Polski. Iza, Dorota, Karolina więcej nie wystąpiły, Awer został na stałe, a w następnym larpie pojawiły się kolejne osobistości o których opowiem w następnym odcinku.
CDN.